Komiks muzyczno-obyczajowy, czyli „Będziesz smażyć się w piekle” Prosiaka
Kiedy postanowiłam poszerzyć swoje czytelnicze horyzonty i zainteresować się komiksami Kuba Ryszkiewicz polecał mi bardzo dobry komiks „Będziesz smażyć się w piekle” legendarnego Prosiaka. I to był strzał w dziesiątkę! Zresztą na rożnych blogach i stronach poświęconych komiksom „Będziesz smażyć się w piekle” okrzyknięto najlepszym polskim komiksem 2016 roku.
Fabuła (podobno zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami) skupia się wokół światowej sławy metalowej kapeli Deathstar. Tarantul jest wielkim fanem Deathstar od samego początku istnienia zespołu. A ponieważ kapela szuka nowego gitarzysty młody mężczyzna zgłasza się na casting… i wygrywa! Radości nie ma końca, bo spełnia się marzenie życia Tarantula, a tym samym gitarzysta ma nadzieję, że w końcu uda mu się odbić od finansowego dna i zapewnić godne życie żonie i małej córeczce (o kocie nie wspominając). Niestety okazuje się, że stosunki panujące w zespole są dalekie od poprawnych, a z każdym kolejnym koncertem sytuacja komplikuje się coraz bardziej…
Nie jestem fanką metalu, zdecydowanie wolę rock i muzykę alternatywną, ale doskonale rozumiem uwielbienia Tarantula dla ukochanej kapeli. Tak samo wszelkiego rodzaju koncerty wywołują u mnie szybsze bicie serca, więc doskonale odnalazłam się w klimacie komiksu. Możliwość podejrzenia pracy zespołu od zaplecza była dla mnie ogromną atrakcją, choć przyznaję, że refleksje z tym związane nie należą do wesołych. Bo Deathstar to przede wszystkim Lord Solo (już ksywa mówi wszystko), a pozostali członkowie zespołu są jedynie na doczepkę, bo Lord nie da rady sam zagrać na wszystkim. Razem z menadżerem kapeli Stanisławem korzystają z uroków życia i trwonią zarobione przez wszystkich chłopaków pieniądze. Natomiast gitarzyści i bębniarz ledwie wiążą koniec z końcem i dają się wykorzystywać.
Nie jestem fanką metalu, zdecydowanie wolę rock i muzykę alternatywną, ale doskonale rozumiem uwielbienia Tarantula dla ukochanej kapeli. Tak samo wszelkiego rodzaju koncerty wywołują u mnie szybsze bicie serca, więc doskonale odnalazłam się w klimacie komiksu. Możliwość podejrzenia pracy zespołu od zaplecza była dla mnie ogromną atrakcją, choć przyznaję, że refleksje z tym związane nie należą do wesołych. Bo Deathstar to przede wszystkim Lord Solo (już ksywa mówi wszystko), a pozostali członkowie zespołu są jedynie na doczepkę, bo Lord nie da rady sam zagrać na wszystkim. Razem z menadżerem kapeli Stanisławem korzystają z uroków życia i trwonią zarobione przez wszystkich chłopaków pieniądze. Natomiast gitarzyści i bębniarz ledwie wiążą koniec z końcem i dają się wykorzystywać.
Trudna sytuacja w zespole odbija się także na prywatnym życiu muzyków. Tarantul coraz częściej kłóci się z żoną, która nie chce ograniczać kariery męża, ale wieczny brak pieniędzy, kolejne długi i problemy ze zdrowiem dziecka zaczynają ją przerastać, tym bardziej, że na pomoc męża raczej nie może liczyć. Bogey jest przeraźliwie samotny. Smutek bijący od tej postaci jest tak dojmujący, że czytelnik podświadomie zaczyna mu współczuć. Natomiast Dworf sprawia wrażenie oderwanego od rzeczywistości. Jest przy tym tak zabawny i rozbrajający, że od pierwszego kadru pokochałam go całym sercem.
Można powiedzieć, ze to Tarantul jest głównym bohaterem komiksu, bo wokół jego osoby koncentrują się główne wydarzenia, ale dla mnie prawdziwym hitem okazał się Dworf – perkusista ze Śląska, który godo po naszymu (wspominałam już, że go kocham?). Z tak fajnie i zabawnie skonstruowaną postacią nie spotkałam się już dawno w żadnej powieści. Każda scenka z jego udziałem jest rewelacyjna, a w momentach kiedy techniczni żartują z bębniarza, no i kiedy panowie wracają pociągiem po koncercie, można popłakać się ze śmiechu.
Rysunki Prosiaka są świetne. Autor w fajny sposób uchwycił dynamizm postaci i targające nimi emocje. I znów najlepiej narysowany okazał się Dworf, który kradnie show reszcie, choć córeczka Tarantula jest zaraz na drugim miejscu, bo jej uroczej osobowości trudno się oprzeć. W kilku momentach Prosiak mocno uprościł fabułę i przerysował niektóre sytuacje, ale mimo wszystko obyczajowe tło komiksu robi piorunujące wrażenie. To właśnie ukazanie zwykłego życia muzyków, ich problemów i trosk dnia codziennego jest tutaj najlepsze (poza Dworfem oczywiście, bo on jest naj pod każdym względem). Tym bardziej, że członkowie kapel metalowych często kojarzeni są z satanistami, a przecież w większości, pomijając nawiedzone jednostki jak np. Lord Solo, są normalnymi, zwyczajnymi ludźmi. Postrzeganie ich w kategoriach czcicieli szatana jest przykre i krzywdzące, szczególnie, że pod czarną koszulką może ukrywać się wrażliwa, samotna dusza i człowiek z wielkim sercem (wprost palcem na Bogeya pokazuję).
„Będziesz smażyć się w piekle” to pod względem fabularnym i wizualnym naprawdę świetny komiks. Imponujący objętościowo i dopracowany w najdrobniejszych szczegółach (Krzysztof Owedyk zadbał nawet o zaprezentowanie całej dyskografii Deathstar!), zabawny, trochę smutny i skłaniający do refleksji zachwyci nie tylko fanów gatunku. Bo tak naprawdę powieść graficzna Prosiaka to fantastycznie opowiedziana historia obyczajowa. Tło muzyczne stanowi tu tylko dodatkową atrakcję. Jestem pod wrażeniem i cóż, pędzę po następne komiksy!
♥ ♥ ♥
Krzysztof Owedyk, Będziesz smażyć się w piekle, wyd. Kultura Gniewu, Warszawa 2016.
Komentarze
Prześlij komentarz