Własną drogą szedł, czyli „Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy”
Na tom „Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy” czekałam od lat, nawet nie wiedząc, że czekam. Brakowało mi na rynku książki o jednym z najwspanialszych polskich artystów, zdjęć drukowanych na papierze, bo w sieci jest ich tak mało, wspomnień, przeplatanych z biografią, które można by czytać przy dźwiękach piosenek wyśpiewywanych przez Zauchę. I w końcu jest, wspólne dzieło Katarzyny Olkowicz i Piotra Barana cieszy oko i raduje serce, bo tak pięknie przypomina Andrzeja Zauchę, jego niesamowity talent i tragiczną historię.
Zaucha był muzycznym samoukiem. Niewyobrażalnie zdolny, potrafił zagrać niemal na wszystkim ze słuchu, bo też nigdy nie uczył się czytania nut. Chciał i potrafił śpiewać, bez problemu dostosowując się do stylu czy klimatu utworu. Niektórzy twierdzą, że rozmieniał się na drobne, chciał zbyt wiele, przez to nie osiągnął wielkości, na którą było go stać. Inni twierdzą, że to wcale nie tak, bo Andrzej chciał śpiewać tak bardzo, że brał wszystko co się trafiło, tylko po to, żeby robić to co kocha. I ten dwugłos w opowieści o życiu Zauchy podoba mi się najbardziej. I nie chodzi o to, że autorów jest dwóch, ale o fakt, że nie wystawiają swojemu bohaterowi nieskalanego pomnika, ale odnotowują też głosy krytyczne. I choć opinie na temat zawodowych decyzji Zauchy bywają różne, to nikt nie ośmiela się mówić źle na temat Andrzeja, jako człowieka.
Był wesoły i towarzyski, zawsze serdeczny, jak ognia unikał gwiazdorzenia. Nawet słowa krytyki potrafił powiedzieć w taki sposób, że zawstydzał złośliwców. Przez to ludzie go lubili, szanowali i wiedzieli, że mogą na nim polegać. Szarmancki i troskliwy wobec kobiet, musiał wzbudzać zainteresowanie, ale on kochał raz na całe życie. Niespodziewana śmierć ukochanej żony była dla niego ciosem prosto w serce. Na szczęście przyjaciele złapali go kiedy spadał, robili wszystko, żeby podnieść go na duchu i dać wsparcie w trudnych chwilach. Jego późniejszy związek z Zuzanną Leśniak trudno określić jednym zdaniem. Miłość? Być może, ale chyba jednak nie do końca. Wygląda na to, że Zaucha potrzebował przy sobie dobrej duszy, kobiety, która patrzy na niego z uwielbieniem. Niestety przyjaźń z młodą aktorką okazała się brzemienna w skutkach i zamiast szczęścia przyniosła ze sobą śmierć.
Jest pewna pokusa w tym, żeby poszukać jednoznacznych osądów, wskazać tych dobrych i potępić złych. Ale w trójkącie, w który Zuza uwikłała swojego męża Yves Goulais i Andrzeja Zauchę nie ma łatwych rozwiązań. Wszyscy są po części winni tragedii, do której doszło. Andrzej mógł sobie odpuścić mężatkę, Yves mógł się unieść honorem i usunąć w cień, a Zuzanna nawet nie mogła, ale powinna zakończyć jeden związek zanim weszła w drugi. Ciężar jej decyzji o konfrontacji dwóch mężczyzn uruchomił lawinę zdarzeń, która doprowadziła do tragedii. I tak, jak ciężko usprawiedliwiać francuskiego reżysera, bo to co zrobił jest karygodne, tak trudno go jednoznacznie osądzić. W biografii Zauchy wypowiadający się ludzie pokazują Goulais jako dobrego człowieka, który popełnił największy błąd w życiu. On sam nie miga się od odpowiedzialności i nie zrzuca swojej winy na innych. Skomplikowana sytuacja, której nie da się jednoznacznie rozstrzygnąć. Dla mnie oni w trójkę są ofiarami tego morderstwa.
„Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy” to wielogłosowa opowieść o wspaniałym muzyku, aktorze, kabareciarzu, który był przede wszystkim wspaniałym człowiekiem. W trakcie lektury uśmiech miesza się ze wzruszeniem, tym bardziej, że Zauchę wspominają bliscy przyjaciele i współpracownicy. To po części również tragiczna historia miłosna, kończąca się najpierw śmiercią Eli, a później Andrzeja, a także interesująca opowieść o polskiej senie muzycznej i Krakowie sprzed lat. Przeczytałam jednym tchem, słuchając „Bądź moim natchnieniem, „Byłaś serca biciem”, „Wymyśliłem Ciebie” i innych niezapomnianych kawałków. Gorąco polecam!
♥ ♥ ♥
Piotr Baran, Katarzyna Olkowicz, Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy, wyd. Rebis, Warszawa 2020.
Komentarze
Prześlij komentarz