Mała wielka powieść, czyli „Mona” Bianki Bellovej
„Mona” to mała książeczka. Niewielki format, ledwie 170 stron, ale trzymając ją w rękach można poczuć ciężar skrywanej wewnątrz historii. Bianca Bellová znów zabiera nas w daleką podróż, gdzieś w świat pogrążony wojną i chaosem.
Tytułowa bohaterka jest żoną, matką, pielęgniarką pracującą w miejscowym szpitalu. Pewnego dnia Mona robi coś nierozsądnego - zakochuje się w dużo młodszym od siebie chłopcu z amputowaną nogą. Kobieta poświęca młodemu mężczyźnie więcej uwagi i troski niż pozostałym pacjentom. Siedząc na skraju łóżka opowiada mu swoją historię, patrzy na szpital, w którym natura zaczyna przejmować dowodzenie, a także na świat, który oczekuje od niej jedynie posłuszeństwa. Ale Mona nie chce być posłuszna. Chce oddychać pełną piersią, kochać, chodzić z odsłoniętymi włosami i jeść słodkie makaroniki. Słowem chce tego, czego najbardziej jej brak. Bo życie kobiety naznaczone jest tragedią z przeszłości i niepewna przyszłością. Mąż nie jest złym człowiekiem, ale już dawno przestał ją dotykać. Ukochany syn przestał z nią rozmawiać i jest równie otępiały co jego ojciec. Surowe normy społeczne wymagają od Mony posłuszeństwa i podporządkowania się mężczyźnie. Ale co w przypadku kiedy mężczyzna niezdolny jest do jakiegokolwiek działania, a tym bardziej do opieki nad teoretycznie słabszą od siebie kobietą?
Nowa powieść Bellovej to opowieść o żywych trupach. Nie tych z filmów postapo, choć tutaj też koniec świata jest bliski, ale tych gorszych, prawdziwych, którzy egzystują, ale już dawno odpuścili sobie życie. Mężczyźni zastygli w pozach. Albo popadli w stagnację, albo umierają w męczarniach w szpitalu. Nawet lekarz na oddziele Mony przez większość czasu śpi, a jeśli już musi czuwać, to terroryzuje pielęgniarki swoją osobą. Walka o każdy dzień spoczywa na barkach kobiet, które w większości poddają się woli mężczyzn i w ciszy dostosowują się do męskich oczekiwań. Upiorny wydźwięk, szczególnie w dzisiejszych czasach. Co prawda młodym dziewczynom chce się jeszcze chichotać i flirtować z przystojnymi pacjentami, ale ich starsze koleżanki są niczym innym jak pustymi automatami wykonującymi swoje obowiązki. I tylko Mona pozwala sobie na żywe emocje, na walkę o siebie i swoje człowieczeństwo.
Swoją powieścią Bianca Bellová kładzie na piersi czytelnika ciężki kamień, który utrudnia oddychanie. Co prawda jest delikatniejsza i bardziej subtelna niż w „Jeziorze”, ale wciąż skutecznie wytrąca z równowagi i psuje humor na cały dzień. Wspaniała, gęsta proza, która pozwala zachować odrobinę nadziei na przyszłość. I ta natura rodem z ballad Adama Mickiewicza, która żyje własnym życiem i powoli niszczy wszystko co staje jej na drodze. A może wymierza własną sprawiedliwość? Tylko czy świat widziany oczami Bellovej wart jest ocalenia? Polecam, mała wielka powieść. A przy tym tak piękna wydana.
Swoją powieścią Bianca Bellová kładzie na piersi czytelnika ciężki kamień, który utrudnia oddychanie. Co prawda jest delikatniejsza i bardziej subtelna niż w „Jeziorze”, ale wciąż skutecznie wytrąca z równowagi i psuje humor na cały dzień. Wspaniała, gęsta proza, która pozwala zachować odrobinę nadziei na przyszłość. I ta natura rodem z ballad Adama Mickiewicza, która żyje własnym życiem i powoli niszczy wszystko co staje jej na drodze. A może wymierza własną sprawiedliwość? Tylko czy świat widziany oczami Bellovej wart jest ocalenia? Polecam, mała wielka powieść. A przy tym tak piękna wydana.
♥ ♥ ♥
Bianca Bellová, Mona, tłum. Anna Radwan-Żbikowska, wyd. Afera, Wrocław 2020.
Komentarze
Prześlij komentarz