Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu, czyli bolesny głos pokolenia trzydziestolatków
Każdy zna jakiegoś Mireczka. Wiecznie zawianego sąsiada, który włóczy się po okolicy, grzebie w śmietnikach, śpi na ławkach. Albo wujka, który nie zna umiaru i na każdej imprezie rodzinnej jako pierwszy zasypia na stole. Pół biedy, kiedy taki człowiek jest w zasięgu radaru, ale patrzy się na niego z daleka. Gorzej, kiedy Mireczek jest tatusiem zmieniającym życie w koszmar podszyty wstydem. Aleksandra Zbroja w książce „Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu” mierzy się ze swoim dzieciństwem i próbuje poznać człowieka, który zawiódł wszystkie pokładane w nim nadzieje.
Punktem zapalnym, który prowokuje zwierzenie staje się u Oli moment śmierci ojca. Jego już nie ma, nie będzie żadnego „więcej” w jego wykonaniu – ani dobrego (co wątpliwe), ani złego (co raczej pewne). Czy można zrobić coś poza wrzuceniem na fejsa nieco podkolorowanego epitafium? Można spróbować zrozumieć i zobaczyć w Mireczku człowiek, a nie tylko alkoholika. Dlatego Ola zaczyna pisać, zbierać wspomnienia i opowieści. Rozpytuje wśród rodziny, wśród tych, którzy znali go z innej strony, widzieli jego tragedię, patrzyli jak się stacza, jak czasami próbuje odzyskać panowanie nad życiem. Jej książka jest po ludzku wstrząsająca i porażająca. Autorka nie odcina się od emocji, widać, że czasami się miota i pisze na gorąco zanim zabraknie odwagi. A jednak jest w tym wszystkim jakiś spokój. Ola nie uderza w podniosły ton, nie dramatyzuje, nie terroryzuje czytelnika swoimi uczuciami i nie przerzuca na niego swoich problemów, ale tak po prostu opowiada. Opowiada o bólu, strachu, wszystkich doznanych zawodach i krzywdach, które przez lata wyrządzał jej Mireczek. Jest w tym całym dramacie pewien rodzaj ulgi, może nawet władzy, bo dopiero teraz kobieta ma nad ojcem przewagę i to od niej zależy jak będzie wyglądał końcowy portret Mireczka.
Ola Zbroja szuka ojca, którego odebrał jej alkohol. To jej osobista historia, a jednak celowo lub nie, pisarka odzywa się głosem pokolenia trzydziestolatków. Tych, którzy dorastali w podobnych warunkach, mierzyli się z podobnymi traumami, a jeśli mieli szczęście, choć na chwilę mogli się skryć w kochających ramionach babć i dziadków. Choć przecież babcia nie zastąpi mamy będącej na wiecznym rauszy czy zachlanego do nieprzytomności ojca. Smutne jest to podsumowanie ostatnich kilkudziesięciu lat naszego społeczeństwa, gdzie wszyscy wiedzą co się dzieje, ale dają ciche przyzwolenie na krzywdę. Rozmawiają po kryjomu w kuchni, żałują, kręcą głowami, ale nie reagują. Bo jak to tak się wtrącać? Dlatego bezkompromisowa opowieść Oli tak boli i choć jest niezaprzeczalnie trudna, to niesie ze sobą otuchę. Bo ktoś w końcu nazywa problemy po imieniu, opowiada pomimo wstydu, grzebie w bebechach i wyciąga ze środka to co najgorsze, a przy tym nie odstawia histerii. Tak było, a teraz trzeba z tym żyć i jakoś sobie radzić. Nie wiem czy autorce udało się zdjąć ciężar z ramion, ale jestem pewna, że jej książka pomoże wielu ludziom pogodzić się z przeszłością, wybaczyć, odzyskać wolność i w końcu odetchnąć pełną piersią. „Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu” to żywa, mocna, paląca i najprawdziwsza literatura. Debiut na najwyższym poziomie, chylę czoła.
♥ ♥ ♥
Aleksandra Zbroja, Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu, wyd. Agora, Warszawa 2021.
Komentarze
Prześlij komentarz