Wilcza rzeka, czyli to nie jest kraj dla samotnych matek
„Wilcza rzeka” Wioletty Grzegorzewskiej rozbiła mnie emocjonalnie i zostawiła z poczuciem, że właśnie wydarzyło się coś ważnego. Pisarka znów sięga po charakterystyczną dla siebie prozę autobiograficzną, żeby opowiedzieć o tym, o czym tak normalnie się nie mówi - o nieudanym małżeństwie z alkoholikiem, ucieczce od toksycznej relacji i składaniu swojego życia na nowo.
Powieściowa Wiola decyduje się opuścić swój dom na małej wyspie i przenieść się do Hastings. Moment nie może być gorszy, bo właśnie na świecie wybucha pandemia. Do tego na miejscu okazuje się, że obiecane mieszkanie wciąż jest w remoncie, dlatego kobieta i jej trzynastoletnia córka są zmuszone tułać się po przypadkowych stancjach, podejrzanych norach, aż w końcu trafiają do przytułku dla bezdomnych kobiet.
„Bieda wyostrzyła we mnie poczucie ironii, które czasem, ale tylko czasem, zmieniało się we frustrację. Bieda trzymała mnie w jakiejś kontrze do świata, mnożyła we mnie trolle. Bywałam tak biedna, że głodowałam, jadłam byle co, gotowałam na kilka dni tajską zupę warzywną z makaronem ryżowym, byleby Julka mogła mieć frykasy na drugie śniadanie do szkoły. To nie był kraj dla samotnych matek i słabych ludzi”.
Straszna jest świadomość, że ogarnięta, zaradna, utalentowana kobieta, która publikuje w Polsce u największych wydawców (Literackie, Czarne, W.A.B.) w Anglii ma status osoby bezdomnej. I to nie z własnej winy, bo jedynym "przewinieniem" Wioli jest fakt, że postanowiła w końcu uciec od męża alkoholika. Jej droga do wolności to przejmujący zapis bezradności, rozpaczy, ale też hardości i siły charakteru, poprzetykany wspomnieniami z polskiego domu, opowieściami o traumach, rozpadającym się małżeństwie, całkiem nowej, szalonej miłości. Wiola opowiada również o zwykłych rzeczach, chorobach, zakupach, pieniądzach, których wciąż brakuje, a przecież, kobieta robi wszystko, żeby zarabiać i być niezależna. Bohaterka dzieli się historiami o ludziach, których spotyka na swojej drodze. Zauważa drobiazgi, jak małe mrówki, skupia się na tym co piękne i dobre, potrafi okazywać serce. Sceny z autystyczną dziewczynką są jednymi z najpiękniejszych w tej powieści. Chwilami wydaje się, że tylko drzewa, ptaki i zwierzęta nie pozwalają jej się załamać i wciąż stawiają kobietę do pionu.
„Psy są jednym z ważniejszych dowodów na to, że świat istnieje. Kiedy stracisz pewność, czy wciąż żyjesz, popatrz na psa, napisałam do koleżanki. Psy są czystym żywiołem, którego nie da się podrobić. Ich zapach, ruchy, gesty, mimika i ich wola życia. Dlaczego, na Jowisza, nie ewoluowaliśmy z psów? Bylibyśmy lepsi, rozmiłowani w świecie, wierni i czuli.”
Trzeba mieć w sobie mnóstwo odwagi, żeby w tak szczery i bezpośredni sposób opowiadać o tym, co wciąż pozostaje tabu. Żeby tak bardzo odsłonić swoje wnętrze i wystawić się na ludzkie oceny. W trakcie lektury łatwo zapomnieć, że "Wilcza rzeka" jest powieścią, więc nie można wydarzeń z książki przykładać jeden do jednego do życia autorki. Grzegorzewska formuje z własnych przeżyć historię, która jest bolesna, wstrząsająca, smutna, ale też nie brakuje w niej nadziei, bo książkowa Wiola idzie przez życie z wysoko podniesioną głową i bierze na klatę to, co szykuje dla niej los. Ta kobieca siła charakteru jest bardzo krzepiąca i pozwala wierzyć w szczęśliwe zakończenie dla Wioli i Julki.
♥ ♥ ♥
Wioletta Grzegorzewska, Wilcza rzeka, wyd. W.A.B., Warszawa 2021.
Komentarze
Prześlij komentarz