Ojciec odchodzi, czyli „Śmierć przychodzi nawet latem” Zsuzsy Bánk
„Jeśli źle jest stracić złego ojca, jak straszna musi być strata dobrego?” pyta Zsuzsa Bánk w książce „Śmierć przychodzi nawet latem” opartej na osobistych doświadczeniach. Jej opowieść pełna jest bólu i cierpienia związanego z odchodzeniem ojca, ale też miłości, optymizmu i wdzięczności za życie wspaniałego człowieka.
„Przecież to się ciągle dzieje, na całym świecie. W każdym zakątku każdego miasta, każdej wsi, ulicy, za każdym płotem, oknem, za każdymi drzwiami. Każdemu to się przydarza, każdy umrze, każdy pewnego dnia straci rodziców. Nie ma w tym nic szczególnego, wszystkich nas to spotka. Rodzimy się i umieramy, tracimy kogoś przez umieranie i pewnego dnia ktoś straci nas. Czemu robię z tego wielkie halo?”
Bo wiedzieć, a doświadczać to dwie różne sprawy. Zsuzsa Bánk w swojej autobiograficznej prozie wraca myślami do tego lata, kiedy jasnym stało się, że jej ojciec umiera. Nawrót raka i ponowny korowód lekarzy, organizacja postawiona do pionu, ciągły ruch i krzątanina, a przy tym powolne dopuszczanie do siebie myśli, że to się jednak wydarzy, że nie da się zaczarować rzeczywistości. Choroba, śmierć, żałoba, dochodzenie do siebie – to kolejne punkty, które Zsuzsa odhacza na czarnej liście smutku, ale myli się każdy, kto myśli, że ta książka jest tylko bezdennie smutna. Proza Bánk chwyta za gardło, ściska wnętrzności, a nawet wyciska łzy z oczu, to fakt. Jednak gdzieś pomiędzy tym wszystkim co wiąże się z powolnym umieraniem, pisarka odwraca twarz w stronę życia i wspomnień. Opowiada o szczęśliwych dniach węgierskiego lata, wspólnych dniach, zabawach, rozmowach, drobnych przyjemnościach, w których ojciec potrafił się zatracać. O zamykaniu przeszłości w przedmiotach, a także o wspomnieniach, które zostają wyryte w sercu.
„Szukaliśmy na Węgrzech rozświetlonego lata, ale i tym razem znajdujemy chorobę i śmierć, nierozłączną parę, która wprasza się i nie daje wyrzucić. Wczepia się w człowieka jak rzep, przywiera, chce się z nim spleść, prześladuje, wbija pazury, nie wypuszcza z objęć. Każdy ma własną opowieść o chorobie i śmierci, swoje straty, nieblaknące obrazy zarosłe czarnymi gałęziami. Umarli nie są martwi, pojawiają się w pierwszych zdaniach rozmowy, siadają w ogrodach, przy stołach, nad talerzami z zupą i przy koszykach z kromkami białego chleba i rozkazują, no, mówcie o mnie, nie kończcie, nie przestawajcie o mnie mówić. Rana się zagoiła, ale blizna rwie, tu, pod wiśnią, pod akacją, gdy tylko najdzie ją ochota, gdy uzna, że to ta chwila, że znów nadszedł czas”.
„Śmierć przychodzi nawet latem” to przejmująca opowieść o towarzyszeniu drugiemu człowiekowi w procesie umierania, o przezywaniu żałoby, rytuałom pozwalającym przetrwać ten etap, godzeniu się z nieuchronnym i naturalnym porządkiem świata. O pozwoleniu sobie na doświadczenie straty i odczuwanie emocji, a to wcale nie jest oczywistą sprawą. Zsuzsa Bánk patrzy na siebie z boku, analizuje swoje odczucia, odsłania skrywane myśli, dzieli się najgorszym, a przy tym nie przekracza granic dobrego smaku. Jej opowieść jest wzruszająca, ale nie łzawa. To proza z najwyższej półki, intymna, kameralna, wyważona i zamknięta w ramy literatury pięknej. Widać to szczególnie w kompozycji, w zakończeniu nawiązującym do początku i metaforycznym zamknięciu całości. Tak, to smutna opowieść, jak smutna jest śmierć kogoś, kogo kocha się całym sercem, ale zamykając okładkę trudno powstrzymać ciepły uśmiech.
Mogłabym opowiedzieć o tej książce słowami autorki, wybranymi fragmentami, których w całym tekście zaznaczyłam mnóstwo. „Śmierć przychodzi nawet latem” to proza, która przywiera do czytelnika na zawsze. Patrzę na subtelną okładkę i mam ochotę przytulić autorkę i jej książkę. Z empatią i wdzięcznością, za tę historię. Książka Zsuzsy Bánk to piękny i wzruszający hołd oddany letnim dniom, wakacyjnej beztrosce, kołyszącej wodzie, a przede wszystkim człowiekowi, który łączył to w sobie, był uosobieniem lata i miłości. Umarł dobry ojciec, a świat stał się uboższy, choć przecież nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Fenomenalna proza, czytajcie.
PS
Zsuzsa Bánk pisze: „Kupujemy grób. Poniedziałek, dziewiąta rano, a my kupujemy grób. Jesteśmy tu we trójkę, żeby go wybrać, brat, matka i ja, w ten gorący, słoneczny dzień, tego lata, które nie odpuszcza i nie poddaje się, nie może przestać i bez końca pali łąki i pola, tego przerażająco wielkiego lata, gdy my staliśmy się mali i bez znaczenia”.
A mi od razu przypomina się Myśliwski i jego: „Wybudować grób. To się tylko tak mówi. A kto nie budował, ten nie wie, co taki grób kosztuje. Prawie tyle, co dom. Choć grób, mówią, też dom, tylko że na tamto życie. Bo wieczność nie wieczność, a swój kąt powinien człowiek mieć”.
Koszty emocjonalne i materialne, dwa rożne bieguny, różne światy, wspólnota doświadczeń. Obie książki wybitne i absolutnie warte przeczytania. Polecam.
♥ ♥ ♥
Zsuzsa Bánk, Śmierć przychodzi nawet latem (tyt. oryg. Sterben im Sommer), tłum. Elżbieta Kalinowska, wyd. Czarne, Wołowiec 2023.
Komentarze
Prześlij komentarz