„Drabina” Eugenii Kuzniecowej, czyli wojenna czarna komedia
„Drabina” Eugenii Kuzniecowej to coś na kształt czarnej komedii, bo przecież są takie sytuacje, w których pomóc może jedynie odrobina humoru, nawet jeśli miałby to być śmiech przez łzy. W powieści autorka w zaskakująco lekki sposób opowiada o rzeczach trudnych i poważnych, szkoda tylko, że poruszonym tematom brakuje głębi.
Introwertycznemu Tolikowi udaje się spełnić swoje marzenie – wymyka się spod czujnego i wiecznie strofującego spojrzenia matki, kupuje dom w Hiszpanii i nareszcie może robić co tylko chce! Jednak los bywa przewrotny, bo dosłownie kilka dni później w Ukrainie wybucha wojna, a już po chwili na progu Tolikowej oazy stają matka, cioteczna babka, wujek, siostra z przyjaciółką oraz dwa koty i pies. W takiej konfiguracji o spokoju nie może być mowy, a sam gospodarz, aby unikać domowników, postanawia wchodzić do swojego pokoju na piętrze po tytułowej drabinie.
Eugenia Kuzniecowa w sympatyczny (o ile można użyć tego słowa w kontekście konfliktu zbrojnego) sposób oswaja temat wojny i pokazuje problem kryzysu uchodźczego od zupełnie innej, zaskakującej strony. Cała sytuacja, w której znajduje się Tolik, wszelkie rodzinne przepychanki i tarcia są zabawne, bo wiadomo, że z własną rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach. Dorosły chłop, którego matka nie przestaje ganić i poprawiać śmieszy, bo jego postać ma być zabawna, żeby przynieść ulgę każdemu z nadopiekuńczą rodzicielką. Cały układ rodzinny został zestawiony jak z rasowej komedii. Tyle, że bliscy przewożą do hiszpańskiego domu nie tylko swoje nieznośne charaktery, ale też widmo wojny i towarzyszący mu strach. Starsze kobiety chcą ułożyć sobie nowe życie na wzór starego, młodsze przez cały czas śledzą wieści z frontu, a wujek ciągłym utyskiwaniem maskuje bezsilność.
Pomysł na fabułę Kuzniecowa miała świetny, tym bardziej, że pod powierzchnią humoru ukryła kilka naprawdę gorzkich scen, jak choćby dobroczynna imprezka u szefa Tolika. Szkoda tylko, że poza rewelacyjnym początkiem i całkiem dobrym zakończeniem reszta wypada bardzo blado. Ukraińska pisarka ledwie prześlizguje się po tematach, perypetie bohaterów są nudne, a emocje powierzchowne. Trudno poczuć nić sympatii do tych ludzi i tak naprawdę przejąć się ich losem. Książkę czyta się bardzo szybko i lekko, ale też bezrefleksyjnie, a jej treść umyka z pamięci równie szybko jak kartki pod palcami. Niestety Kuzniecowej nie udało się doskoczyć do poziomu koleżanek po piórze – Tamary Dudy z „Córeczką”, Kateryny Babkiny z „A pamiętasz, mamo?” czy Haśki Szyjan i jej „Za plecami”.
♥♥♥
Eugenia Kuzniecowa, Drabina, tłum. Iwona Boruszkowska, wyd. Znak, Kraków 2024.
Komentarze
Prześlij komentarz