Pożydowskie. Niewygodna pamięć - Agnieszka Dobkiewicz (recenzja)
Impulsem dla powstania książki „Pożydowskie” był reportaż „Poniemieckie” Karoliny Kuszyk (bardzo sobie cenię takie literackie oddziaływania). Agnieszki Dobkiewicz mając poniemieckie doświadczenia doszła do wniosku, że ta rzeczywistość jest w Polsce oswojona, a temat w miarę przepracowany. Natomiast z „pożydowskim” wciąż jest problem, wciąż uwiera i nie chce zakrzepnąć, choć ta przeszłość jest nam bliższa niż poniemieckość. Dlatego książka, żeby uświadamiać, dać świadectwo, przywrócić pamięć, oswoić świat opowieścią.
Autorka wędruje po Polsce przez 12 miesięcy roku – polskiego i żydowskiego, dzieląc temat pożydowskiego na kategorie, a jednocześnie kolejne rozdziały: rzeczy, jedzenie, skarby, literatura, wyobraźnia, niepamięć, piosenki, sprawiedliwość, Ziemia Obiecana, łzy, wyliczanki i groby. W swojej publikacji Agnieszka Dobkiewicz grzebie w naszej tożsamości, doszukuje się żydowskich okruszków, znajduje ślady, o których na co dzień nie mamy pojęcia. Takim odkryciem są choćby toruńskie pierniczki, które na opakowaniu mają certyfikat koszerności (kółeczko z literką U). Drobiazg, ale świadczący o tym, że to ich jest jednocześnie nasze. Jak wspólne dziedzictwo kulturalne i intelektualne zamknięte w ilustracjach Jana Marcina Szancera, książkach Stanisława Lema, piosenkach Juliana Sztatlera. Wyjątkowo poruszyły mnie wyłowione fragmenty z twórczości Lema, które mogą świadczyć o tym, że autor „Solaris” w swoich powieściach opowiadał o wojennych doświadczeniach.
Historie zamieszczone w tomie dotykają nie tylko tego co znane, ale nieuświadomione, lecz także zupełnie zapomnianych zdarzeń lub spraw znanych tylko lokalnie. Jak ta ze spaleniem statutu kaliskiego przez narodowców w 2022 r. Albo opowieść o życiu małego Henia, do którego współczesne dzieci wysyłają listy. Albo losy Frani, która zostawiła u swojej przyjaciółki Singerkję na przechowanie, a później zginęła w Auschwitz. Albo pomysłowość Komendanta obozu jednej z grossroseńskich filii w Zgorzelcu, który był na tyle cwany, że słysząc kroki zbliżającej się Armii Czerwonej, zmienił swoją tożsamość na żydowską i udawał więźnia obozu, którym dowodził. Z jednej opowieści wynikają następne, odkryte na nowo lub odnalezione przez przypadek w polskiej niepamięci. Autorka nawleka na sznurek kolejne koraliki ludzkich doświadczeń i nie przestaje się dziwić, że zagłada była możliwa, a pożydowskie wciąż budzi kontrowersje.
Agnieszka Dobkiewicz wyławia żydowskie okruszki, skupia się na detalach, na poszczególnych osobach, żeby opowiedzieć o losach Żydów i Polaków żyjących obok siebie i tworzących wspólnie tkankę społeczną. Snuje swoje reportażowe opowieści w literackim stylu. Ma do tego dryg, jest przejęta kolejnymi odkryciami i aż za bardzo odsłania swoje emocje, co chwilami trochę mi przeszkadza. W swojej książce sięga po pożydowskie dziedzictwo, które płynie w naszych polskich żyłach, nawet jeśli nie z krwi, to z kultury już na pewno, żeby pokazać co nam zostało z historycznej i społecznej wspólnoty, poza trudną przeszłością. Jej książka porusza i wstrząsa czytelnikiem na różnych poziomach, szczególnie jeśli przyłożymy to, co działo się u nas, do tego co dzieje się teraz w Palestynie. I znów okazuje się, że granica między ofiarą i oprawcą jest wyjątkowo cienka, a ludzkość nie uczy się na błędach.
♥♥♥
Agnieszka Dobkiewicz, Pożydowskie. Niewygodna pamięć, wyd. Znak, Kraków 2024.
Komentarze
Prześlij komentarz