Romans prowincjonalny i inne historie – Kornel Filipowicz (recenzja)

Chodził za mną Kornel Filipowicz od dawna, od czasu do czasu przypominając o swoim istnieniu, ale udawało mi się ignorować podszepty intuicji, że to literatura skrojona pod moją wrażliwość. Aż w końcu sięgnęłam po „Romans prowincjonalny i inne historie" i przepadłam. Porwała mnie ta proza bez reszty, zachwyciła swoją przenikliwością, pięknem i nutą melancholii. 


Szalenie podobało mi się opowiadanie tytułowe, nazwane mikropowieścią, bo choć motyw trójkąta przewodniego i paniczyka z wielkiego miasta jest ograny do bólu, a nawet łatwy do przewidzenia w rozwoju fabuły, to jednak sposób prowadzenia narracji przez Filipowicza i klimat prowincji w zderzeniu z pragnieniami i marzeniami Elżbiety sprawiły, że bardzo przeżyłam to, co ją spotkało. Nawet po przeczytaniu wszystkich opowiadań przez długi czas nie mogłam o niej zapomnieć i roztrząsałam wszystkie wydarzenia. Natomiast najmniej podobała mi się historia otwierająca zbiór „Jeniec i dziewczyna”, czyli objętościowo najdłuższa, ale dla mnie dla mnie nazbyt histeryczna historia. Zmęczyło mnie rozdygotanie bohaterów, rozciągnięte na zbyt wiele słów, a w kontekście całego zbioru upewniło w przekonaniu, że Kornel Filipowicz miał najwięcej do powiedzenia w minimalistycznych, krótkich formach.

„Otaczające mnie rzeczy, na które teraz patrzyłem, miały swoją wartość i własne życie, rozpoczął się między nimi ruch, przedmioty łączyły się ze sobą, tworząc związki, których przedtem nie było. Na przykład jedno spojrzenie na bibliotekę uprzytomniło mi, że kilka książek czeka już od dawna na to, aby je wynieść do antykwariusza i sprzedać. Te książki zdawały się teraz mówić: nie sprawiamy ci przyjemności, więc pozwól, że zmienimy właściciela, kupisz sobie inne, takie, które będą ci się podobały!”


Tym, co mnie najbardziej pociąga w prozie Filipowicza, jest styl, nad którym unosi się delikatna warstwa kurzu. Dziś już nikt tak nie pisze, zmienił się język, zmieniły się obyczaje i oczekiwania odbiorców, choć ludzkie tęsknoty pozostały te same. I właśnie z uderzeń serca złożony jest ten tom. Bardzo podoba mi się, że wszystkie opowiadania mają wspólny mianownik, jakim jest miłość. Miłość romantyczna, w dodatku, ale często ujęta w bardzo nieoczywisty sposób. Jak w historii dzieci, będących w tym trudnym wieku przepoczwarzania się w dorosłą istotę, kiedy padają pełne złości słowa - „Ja ciebie nie kocham”, zderzone z zaskoczeniem adresata, do którego skierowane zostało to krótkie wyznaniem. Emocje płynące z tej zatrzymanej w ruchu chwili nadal wywołują ukłucie w sercu. Albo historia młodego mężczyzny, jego krzątanina, żeby tylko czymś się zająć i moment kiedy teściowa wysyła go po fasolę. Ile w tym maleńkim obrazku jest najróżniejszych uczuć. Albo spotkanie młodych kochanków na wspólnym wakacyjnym wyjeździe. Ileż tam delikatności, czułości, wątpliwości, strachu, drżenia. Można zatonąć, a przecież nie dzieje się nic szczególnego.

Tak, zakochałam się w tej prozie, która jest wyważona i subtelna. Prowincjonalna, chciałoby się rzec, a przez to bliska i taka moja. Pisarz oczarował mnie swoim literackim wyczuciem i czułością, z jaką patrzy na ludzi, o których opowiada, a także mistrzowską umiejętnością kondensowania emocji w zaledwie kilku zdaniach. Przecież te przebłyski to ledwie iskierki skrzące się w szarej codzienności. Umieć je dostrzec i docenić, to prawdziwy dar.

♥♥♥
Kornal Filipowicz, Romans prowincjonalny i inne historie, wyd. Znak, Kraków 2018.

Komentarze

„Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze”. - Andrzej Stasiuk-