„Wiedźmin. Rozdroże kruków” – Andrzej Sapkowski (recenzja)
Jest! Zupełnie nowy „Wiedźmin”, a przy tym całkiem stary, dobrze znany, zanurzony w tym samym klimacie i humorze, za który go pokochaliśmy.
Akcja powieści „Wiedźmin. Rozdroże kruków” rozpoczyna się niedługo po tym jak Geralt, jeszcze nie z Rivii, opuszcza Kaer Morhen. Młody gołowąs na dzień dobry wpada w tarapaty, bo wbrew ostrzeżeniom starszych wiedźminów, wtrąca się między ludzi, żeby ratować damę w opałach. Nad Białym Wilkiem pojawia się nawet widmo stryczka, ale ojciec uratowanej niewiasty postanawia się wstawić za wybawicielem córki. Stan względnego spokoju trwa ledwie chwilę, bo kłopoty podążają za Geraltem jak cień, a żeby było jeszcze ciekawiej, Preston Holt, wiekowy wiedźmin, postanawia roztoczyć swoją opiekę nad młodszym kolegą. Jak wiadomo w życiu nie ma nic za darmo, więc i układ z Holtem musi mieć swoją cenę.
„Bohaterowie mają być bohaterami. A opowieści mają sprawiać, by byli. I nie powinno się wątpić ani w jedno, ani w drugie. Ale cóż, nie zmienić tego, że czas nieubłaganie zamazuje wszystko, bohaterstwo również. A opowieści i legendy są po to, by temu przeciwdziałać, nawet kosztem tak zwanej obiektywnej prawdy. Bo prawda nie jest dla wszystkich. Prawda jest dla tych, co potrafią ją znieść. Potrafisz?”
„Rozdroże kruków” jest powieścią, ale równie dobrze mogłoby być tomem z opowiadaniami. Przygody Geralta zmieniają się często i przypominają trochę kolejne odcinki serialu, bo choć mają wspólny motyw przewodni, to równie dobrze mogłyby być osobnymi historiami. Mnie to pasuje, dobrze poczułam się w takiej formie opowieści i z radością towarzyszyłam Geraltowi w jego przygodach. Co prawda nie porwała mnie ta powieść, jak pierwsze tomy, które czytałam dobre 20 lat temu, ale też nie jestem pewna, czy gdybym dopiero teraz poznała Geralta po raz pierwszy, to byłabym aż tak zachwycona, jak wtedy. Pewnie nie.
Można narzekać na nowego „Wiedżmina”, na autora, dramę z okładkami i marne jakościowo wydanie książki. Można, ale koniec końców to nie ma żadnego znaczenia. Liczy się opowieść, a ta snuta w „Rozdrożu kruków” jest naprawdę dobra. Może nie wybitna, ale wystarczająco dobra, żeby dać się porwać rozrywce. Dlatego powieść przeczytałam z prawdziwą przyjemnością i lekkim ukłuciem nostalgii. Pan Sapkowski wspaniale zagrał na sentymentach, pozwolił mi na chwilę radości i beztroskiego galopu na grzbiecie Płotki. Mówicie co chcecie, ale Andrzej wiąż to ma. Ma ten błysk, lekkość, rubaszne poczucie humoru i talent do pakowania Geralta w tarapaty. Jego wersja młodego, nieopierzonego wiedźmina wypadła wiarygodnie, a młoda Nenneke jest dla mnie jeszcze fajniejsza, niż ta starsza. „Opowieść trwa. Historia nie kończy się nigdy…” twierdzi wydawca na czwartej stronie okładki, a ja mam nadzieję, że doczekamy się kolejnych książek ze świata „Wiedźmina”.
„Księgi nauczą was o znanym wiadomym – o potworach, o których wiemy, że je znamy. Księgi pozwolą wam też pojąć, że istnieją znane niewiadome – potwory, o których wiemy, że ich nie znamy. Żaden jednak bestiariusz ani żadna księga nie przygotują was na nieznane niewiadome. Na potwory, o których nie wiemy, że ich nie znamy”.♥♥♥
Vesemir z Kaer Morhen
Andrzej Sapkowski, Wiedźmin. Rozdroże kruków, wyd. Supernova, Warszawa 2024.
Komentarze
Prześlij komentarz